Nacpan Beach
Jedną z największych atrakcji północnego Palawanu oprócz „island hoppingu”, czyli zwiedzania na łódce pobliskich wysp, lagun i jaskiń, jest wyprawa na plażę Nacpan. Jest to ogromna, ciągnąca się dobry kilometr piaszczysta plaża, na którą dostanie się jest, powiedzmy, wyczynem. Właściwie opcje są dwie – albo wynajmuje się trycykl i właściwie o nic nie martwi, albo wynajmuje się uterenowiony motorek (nie skuter!) i walczy się z dość wyboistą drogą… a właściwie usypanymi na niej kamieniami, które nie są zbyt łatwe do przejechania.

My wybraliśmy opcję numer dwa i po krótkim treningu Wojtka jechaliśmy już w stronę plaży. Nacpan Beach znajduje się jakieś 20 km na północ od El Nido. Pierwsze kilka kilometrów to czysta przyjemność. Normalna betonowa droga, kilka wiosek. Schody zaczynają się nieco później, gdy trzeba jechać drogą szutrową, a najciekawiej robi się już przy dojeździe na samą plażę, kiedy Twoją drogę stanowią po prostu kamloty i piasek. Mimo wszystko był to jednak pikuś w porównaniu z naszą przeprawą motorową do Sukamade na Jawie, z tym, że teraz to Wojtek był kierowcą, a ja po wywrotce na Lomboku miałam jeszcze niezłą traumę. Drogę umilały nam jednak dzieciaki z okolicy, które za każdym razem widząc dwa białasy na motorach pozdrawiały nas i machały. Czuję, że symptom Angeliny Jolie narasta… Filipińskie dzieci są najsłodsze na świecie!

W każdym razie dojechaliśmy:-) Wolno, bo wolno, ale jednak! Weszliśmy nieśmiało na plażę i łooooo – zachwycił nas jej ogrom. Jest wielka, wielgachna, całkiem ładna i szeroka. Otaczają ją wysokie palmy kokosowe, a piasek kolorem przypomina nieco nasze bałtyckie plaże, więc w ogóle wzbudziła w nas mały sentyment. Oprócz nas było na niej może 20-30 osób, ale plaża jest na tyle duża, że właściwie nikt sobie nie przeszkadzał.



Przy południowej części plaży znajduje się rybacka wioska, a z bambusowych domków co chwilę wybiegają roześmiane dzieciaki, pozdrawiające wszystkich co do jednego. Podczas, gdy ja spacerowałam sobie brzegiem morza, do siedzącego na brzegu morza Wojtka doczepiło się kilku 10-letnich chłopaków. Mieliśmy więc niezłą zabawę, kiedy do nich dołączyłam, bo ci od razu kazali mi śpiewać ulubioną polską kolędę. Chłopaki podobno zrobili już wcześniej Wojtkowi niezły performance:-) Zaśpiewałam, a co tam.
Prawdziwy szał jednak zaczął się, kiedy pokazaliśmy im grę w kółko i krzyżyk, której nie znali. Bardzo szybko załapali reguły gry i ostro wściekali się, kiedy zdarzało im się przegrać. Wymyślili nawet wersję rozszerzoną z większą ilością pól, ale jednak to już nie było to:)

Na zwieńczenie pobytu na Nacpan Beach postanowiliśmy zafundować sobie dobry obiad w jednej z dwóch „restauracyjek” zaraz przy brzegu. Za pyszne kalmary, ogromne rybsko i colę zapłaciliśmy nieco ponad 30zł. Było warto, niebo w gębie.


Na koniec, w drodze powrotnej mieliśmy też mały pokaz lokalnego folkloru. Chłopcy z wioski trenowali koguty do bardzo popularnych w Azji walk tych ptaków. Nie wiemy do końca czy był to zwykły trening czy może koguty miały się zapoznać i nastawić na bitwę (o ile można coś takiego powiedzieć o kogutach) – w każdym razie wyglądało to ciekawie;)

To był kolejny udany dzień na Palawanie. Piękna plaża (chociaż rajską bym jej nie nazwała, bo dla mnie raj to takie malutkie, cichutkie, puściutkie miejsce, jak np. Papaya Beach), słońce, pyszne jedzenie… czego chcieć więcej?